+1
sztukapodrozowania 2 marca 2014 22:44
Decydując się na podróż do Peru wiedzieliśmy, że piszemy się na coś zupełnie nam nieznanego. Nieznana kultura, nieznany ląd, nieznane obyczaje. Nasze wyobrażenia były ukształtowane czymś pomiędzy filmami o Indianie Jonesie a reportażami Cejrowskiego. Można zatem powiedzieć, że spodziewaliśmy się niespodziewanego.

Peru to kraj niezwykłych kontrastów na wielu płaszczyznach. Z zachodu na wschód krajobraz potrafi się zmienić dramatycznie, z rozbijającego się o klify oceanu, poprzez suche jak wiór pustynie, aż po wiecznie wilgotny las równikowy. Za tym idzie zmiana we faunie i florze. No i oczywiście są także Peruwiańczycy. Choć połowa z nich żyje w skrajnej biedzie to i znaczący procent obraca potężnymi pieniędzmi (głównie z niechlubnych źródeł, ale jak to mówią, żadna praca nie hańbi). A do tego śpiew, muzyka i liście koki.



Każdy turysta wybierający się do Peru z Europy, rozpoczyna swoją podróż na lotnisku Jorge Chaveza w Limie. Trzeba przyznać, że położone jest ono w niezbyt ciekawym miejscu, dystrykcie zwanym Callao. I mimo tego, że w Callao produkuje się znane na cale Peru piwo, to słynie ono przede wszystkim z największego wskaźnika przestępczości w kraju. My, jako rozsądni turyści, postanowiliśmy spędzić tu nasz pierwszy nocleg.

Dojazd z lotniska do jakiegokolwiek miejsca w mieście nie jest trudny, bo nie sposób nie natknąć się na stosunkowo tanie (cena zależy od dzielnicy Limy, do której chcemy się dostać) taksówki. Problemem jest już natomiast, że nie wiemy kim okaże się Pan taksówkarz. Można oczywiście skorzystać z usług oficjalnej Taxi Green, ale jest ona niemal dwukrotnie droższa niż to co możemy sami utargować.

Nasz taksówkarz przecierał oczy ze zdumienia, kiedy pokazaliśmy mu kartkę z adresem noclegu. Mówił tylko głośno: -Callao? Esto no es para turistas! Esto no es para peruanos! Hay las armas en Callao! ( Do Callao? To nie dla turystów, to nie jest nawet dla nas [Peruwianczyków]. Tam wszędzie jest broń.

Szczerze nas to zaniepokoiło, no ale gdzieś musieliśmy się podziać po 20 godzinnej podróży z Madrytu, a najłatwiej nam było skorzystać z naszej rezerwacji. Kierowca zabrał nas na miejsce, I mimo strachu jaki nam towarzyszył na 100-metrowej drodze taksówka – nocleg, Callao nie wyglądało na takie straszne!

Serdecznie zostaliśmy przywitani przez Joopa i Guadalupe. On Holender, który po wychowaniu trójki dzieci postanowił osiedlić się na drugim końcu świata. Ona Peruwianka, urodzona w Limie, całe życie otoczona była milionami Peruwiańczyków, a zakochała się w Joopie. Nie myślcie, że to jakaś szalona, młodzieńcza miłość – oni mieli po prawie 70 lat! Tak czy inaczej, niezwykle sympatyczni, chętni do rozmowy I udzielenia wszelkiej informacji. Co więcej, Joop wyszedł w kapciach razem z nami na ulice by pokazać nam jak łapie się taksówkę do centrum.

Po chwili znaleźliśmy się w karłowatym aucie z peruwiańskim seniorem za kółkiem. Taksówki w Peru są bardzo popularne, szczególnie wśród przybyszów ze Stanów czy Europy, dla których wydatek rzędu 20zl za 30-40 minutowa jazdę taksówką, nie jest zbyt wielki. Trzeba jednak zawsze pozostać ostrożnym, do czego się wsiada. Jako że nie znamy osoby, która będzie nas wiozła, musimy przyjrzeć się samochodowi. Im nowszy, tym kurs dla nas bezpieczniejszy, oczywiście tez i droższy. Trzeba zatem umieć znaleźć jakiś balans, jak bardzo chcemy czuć się bezpieczni, ale też jak bardzo przepłacić. Taksówki nie maja taksometrów, koniecznie trzeba uzgodnić cenę zanim się dokądkolwiek ruszy, zaznaczając, ze dana cena jest za cały kurs a nie od osoby.



Podróż jakimkolwiek środkiem transportu po Limie to niesamowite przeżycie. Pojazdy mijają się na centymetry ze znaczną prędkością, nie zważając na zakazy, nakazy i czerwone światła. Jeśli ktoś chciałby jeszcze bardziej zaoszczędzić, może skorzystać z transportu publicznego, jaki stanowią małe autobusy, wypchane po brzegi, lecz bardzo tanie (ok. 3-5zl za przejazd z jednego krańca Limy na drugi). Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że jada one trzykrotnie dłużej niż wspominane taksówki.

W Limie zwiedzamy jej ścisłe centrum, czyli Plaza de Armas i jego okolice. Do placu przylega potężna katedra oraz pałac prezydencki. Dookoła przewijają się tłumy ludzi, lecz niewielu białych (gringo). Szybko robi się ciemno, jako że w sierpniu panuje tutaj zima. Nie jest jednak zimno ze względu na bliskość do równika.







Kosztujemy tu nasze pierwsze jedzenie. Zaczynamy ostrożnie, bo w piekarni. Próbujemy różnych empanadas, czyli półkola z kruchego ciasta, o nadzieniu od serowego, przez warzywne i kurczakowe aż po mięsne (kurczak nie jest uznawany za mieso w Peru). Jest to dobra opcja na tani posiłek (ok.4zl za sztukę) na każdą porę dnia, ale nie należy do wybornych i szybko się nudzi. Warto tutaj wspomnieć, że Lima jest kulinarną stolica całej Ameryki Południowej, ale o tym chcemy się przekonać naszego ostatniego dnia podróży ;)



Nad Limą zawsze unosi się mgła. Bez względu na porę roku, fronty atmosferyczne czy kaprysy mieszkańców, niebo nad stolicą zawsze jest smutne. Spowodowane jest to najprawdopodobniej położeniem geograficznym, miasto położone jest nad brzegami Oceanu Spokojnego, w niedużej odległości od ośnieżonych szczytów Andów.

Z centrum maszerujemy do Parque de Reserva, czyli parku fontann. Miejsce warte uwagi, nawet jeśli kogoś nie kreci tryskająca z rur woda. Poza niezwykłymi wodnymi formacjami i towarzyszącej im muzyce, można podpatrzeć tu wielu lokalnych. Przychodzą tu rodziny z dziećmi, organizowane są sesje zdjęciowe dla nowożeńców, jest to także popularne miejsce na randki. Miło też odpocząć na chwile od zgiełku, nieco przytłaczającej ogromem Limy.



O ile z taksówką do centrum problemów nie było o tyle z powrotem do Callao nikt nas zawieźć nie chciał. Zajęło nam to dość sporo czasu, aż w końcu któryś z kolei taksówkarz dał się skusić naszej ‘ofercie’. Bezpiecznie wróciliśmy do Joopa i Gaudalupe.

Dzień później rozpoczęliśmy naszą podróż po kraju. Żegnamy się z właścicielami naszego pensjonatu, myśląc że nie na długo, mieliśmy bowiem zarezerwowany tam pobyt na ostatni dzień podróży. Najpierw musieliśmy się dostać na główny dworzec autobusowy Javier Prado. Z niego właśnie odjeżdżał nasz autobus do Paracas.

Ciąg dalszy relacji wraz ze zdjęciami na: http://sztukapodrozowania.wordpress.com/2013/12/01/peruwianska-eskapada/

Dodaj Komentarz